Tyle spokoju w naszej grze przez ostatni miesiąc nie widzieliśmy. Wygraliśmy wysoko i pewnie z GKS-em Tychy 92:61, przełamując towarzyszącą nam ostatnio niemoc. Teraz chcemy iść za ciosem.
Ostatni tak kontrolowany mecz rozegraliśmy na koniec września, gdy wygraliśmy z Energa Kotwicą Kołobrzeg 102:82. Tym razem setka nie pękła, ale wyczekane zwycięstwo u siebie w dobrym stylu – cieszy. Nie daliśmy rywalom szans, a samo spotkanie ustawiliśmy już na samym początku, wygrywając pierwszą kwartę wysoko, bo 34:15. Już od pierwszych minut uruchomiliśmy Piotra Niedźwiedzkiego, co sprawiało nam problemy w poprzednim meczu u siebie z Rawlplug Sokołem Łańcut. Tyszanie grali bez Pawła Zmarlaka, który z pewnością wiele by im pomógł w strefie podkoszowej. – Myślę, że zagraliśmy agresywną obronę i to tak naprawdę założyliśmy sobie przed meczem – przyznaje nasz środkowy, który w tym spotkaniu zdobył 25 punktów, miał 8 zbiórek i 2 bloki. – Chcieliśmy narzucić swój styl gry, co wydaje mi się, że pokazaliśmy już w pierwszej kwarcie, że nie będzie łatwo. Udało się wygrać, zrealizowaliśmy pewien cel. Troszeczkę odetchniemy, ale już w środę Słupsk, więc nie możemy zbyt długo się cieszyć.
Udało nam się zatrzymać podstawowego strzelca GKS-u Michała Jankowskiego, który miał zaledwie 20% skuteczności z gry (2/10). Za to z dobrej strony pokazał się Marcin Woroniecki, który nie bał się brać na siebie odpowiedzialności rzutowej. My konsekwentnie zdobywaliśmy kolejne punkty. Zdobyliśmy 21 ze strat przy 6 rywali. Mimo że ławka dała gościom 26 punktów, a nam 17, było to dla nich kroplą w morzu. Trener Niedbalski częściej korzystał z młodszych graczy, którzy – liczymy – będą coraz więcej dokładać w ofensywie. Dziś także pierwsze punkty w I lidze w naszych barwach zdobył Patryk Pułkotycki.
Trzecia kwarta czy w ogóle – druga połowa – nie była zrywem gości, na co z pewnością można było być przygotowanym, mając w pamięci inne spotkania rozegrane w tym sezonie w WKK Sport Center. Przyjezdnych mogły poderwać wsady Przemysława Wrony czy Patryka Kędla. To nie wybijało nam z rytmu. – Czy była trzecia kwarta była dziwna? Chcielibyśmy, by każda była równa. Musimy poszukać, co wydarzyło się, że intensywność spadła. Uważam, że i tak jak na ten mecz zagraliśmy bardzo dobrze cztery kwarty i nie ma co szukać dziury w całym. Ograniczyliśmy liczbę strat; przypomnijmy w poprzednim meczu mieliśmy ich aż 21, teraz – 9 przy 17 tyszan. Byli oni od nas lepsi na deskach (42-28), jednak ostatecznie nie miało to większego przełożenia na końcowy wynik. – Na pewno zabrakło troszeczkę agresywności na zastawieniu, za dużo piłek w ataku nam zebrali, co po prostu nie może nam się zdarzać.
Wysoka wygrana cieszy i na pewno napędza przed środowym spotkaniem z STK Czarnymi Słupsk. Do Wrocławia przyjeżdża zespół, który przegrał w tym sezonie do tej pory zaledwie raz (w Krośnie 72:74), ma on jednak swoje mankamenty, więc mamy gdzie upatrywać swoich szans. Ten mecz rozpocznie się 6.11 o godzinie 18 w WKK Sport Center.
WKK WROCŁAW – GKS TYCHY 92:61 (34:15, 23:22, 15:16, 20:8)
WKK: Niedźwiedzki 25, Prostak 17, Patoka 17, Jędrzejewski 11, Koelner 10, Kroczak 5, Madejski 2, Pułkotycki 2, Sitnik 2, Matusiak 1, Uberna 0
TYCHY: Woroniecki 15, Wrona 9, Kędel 9, Karpacz 8, Jankowski 7, Majka 7, Szymczak 3, Kulon 3, Zawadzki 0, Piotrowski 0, Ziaja 0